Info

Suma podjazdów to 165567 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2022, Sierpień7 - 0
- 2022, Lipiec5 - 0
- 2022, Czerwiec18 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień8 - 0
- 2022, Marzec13 - 0
- 2022, Luty8 - 0
- 2022, Styczeń11 - 2
- 2021, Grudzień1 - 0
- 2021, Listopad3 - 2
- 2021, Październik9 - 0
- 2021, Wrzesień10 - 2
- 2021, Sierpień8 - 0
- 2021, Lipiec16 - 0
- 2021, Czerwiec14 - 2
- 2021, Maj12 - 0
- 2021, Kwiecień9 - 0
- 2021, Marzec12 - 0
- 2021, Luty11 - 0
- 2021, Styczeń18 - 0
- 2020, Grudzień10 - 0
- 2020, Listopad21 - 3
- 2020, Październik20 - 1
- 2020, Wrzesień20 - 1
- 2020, Sierpień18 - 10
- 2020, Lipiec20 - 3
- 2020, Czerwiec24 - 9
- 2020, Maj23 - 2
- 2020, Kwiecień24 - 18
- 2020, Marzec21 - 16
- 2020, Luty22 - 17
- 2020, Styczeń26 - 4
- 2019, Grudzień19 - 7
- 2019, Listopad16 - 3
- DST 316.69km
- Czas 13:06
- VAVG 24.17km/h
- VMAX 46.44km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 8716kcal
- Podjazdy 1235m
- Sprzęt Fuji Transonic
- Aktywność Jazda na rowerze
VII Kórnicki Maraton Turystyczny
Sobota, 7 sierpnia 2021 · dodano: 08.08.2021 | Komentarze 0
Kórnicki Maraton Turystyczny był dla mnie walką ze swoją psychiką i zdrowiem.
O 6:50 wystartowaliśmy: ja, Piotrek, Andrzej i Mario i jeszcze kilka nieznanych mi osób. Na początku jechaliśmy wspólnie do Kórnika, bo stamtąd rozpoczął się start ostry, czyli już podzieliliśmy się na grupki. Na początku jechało nam się bardzo dobrze, dosyć żwawo. Po ok 70 km już nie było tak przyjemnie. Piotrek załamał się gdy zobaczył długą, prostą, niekończącą się drogę, a w dodatku wiał silny wiatr w twarz. Wtedy ekipa już w ogóle się rozdzieliła i zostaliśmy tylko we dwoje. Co chwila robiliśmy krótkie przystanki, bo Piotrek twierdził, że ma dość i dalej nie będzie jechał :D Powiedziałam, że po pierwszym punkcie kontrolnym (czyli na 146 km w Głogowie) zrobimy nawrót i wiatr będzie wiał już w plecy. Na szczęście mnie posłuchał i jakoś dojechaliśmy na nasz pierwszy obiad. Ja nie mogłam nic jeść, bo jakoś mnie "zacisnęło". Posiedzieliśmy, pogadaliśmy z innymi uczestnikami i ruszyliśmy dalej. Gdy zaczynało być fajnie, gdy wiatr nam pomagał, gdy zaczęły się piękne widoki i podjazdy, to właśnie wtedy złapała mnie mega silna kolka, która uniemożliwiała mi dalszą jazdę. Jeszcze nigdy nie kuło mnie tak mocno jak wtedy. Nawet krótkie przystanki nie pomagały i na każdym podjeździe musieliśmy się zatrzymywać, żeby mi przeszło. Jednak to działało tylko na krótką metę. Na dodatek Piotrka zaczęło ciągnąc w nodze. Już mieliśmy się poddać, już mieliśmy dzwonić do organizatorów, ale gdy zobaczyliśmy, że jesteśmy pośrodku niczego, a do stacji PKP jest bardzo daleko, stwierdziliśmy, że powoli dotoczymy się do jakiegoś sklepu i kupimy jakieś leki przeciwbólowe.
Po kilku kilometrach dotarliśmy do takiego typowo wiejskiego sklepu. Właścicielka (miła starsza babuleńka) powiedziała, że po kilkudziesięciu latach działalności, zamyka już sklep, bo wszyscy jeżdżą do miasta, do hipermarketów. Gdy tam siedzieliśmy i piliśmy colę, przyjechała grupa rowerowa, która też uczestniczyła w tym maratonie. Powiedzieliśmy, że zastanawiamy się nad rezygnacją, bo cały czas nas coś boli, to zaproponowali nam jakieś dobre leki przeciwbólowe, które są dość silne i na pewno zadziałają. I tak się właśnie stało. Tu dziękujemy grubiej z Lubina "Wataha" za uratowanie naszej dalszej jazdy. Po kilku minutach wszystko ustąpiło jak ręką odjął. I już spokojnie jechaliśmy najpierw do drugiego punktu kontrolnego (gdzie również nic nie zjadłam), a później już do samej mety.
Startując mieliśmy nadzieję, że zdążymy przed zmrokiem, ale niestety po naszych "przygodach" tak się nie udało. Mimo dość żwawego tempa dojechaliśmy do mety po 22. Na szczęście pogoda nam jak najbardziej dopisało. Cały czas świeciło słoneczko i było ok 25 stopni. Dopiero w nocy zaczęło padać, więc szczerze współczuję tym, którzy wybrali się na 500 - tkę, oraz tym, którzy nie zdążyli z 300 - tki wrócić przed północą.
Organizacja jak zawsze na najwyższym poziomie. Wbrew pozorom jesteśmy strasznie zadowoleni z uczestnictwa w tym maratonie.
Pozdrawiam,
Paulina.